Historia systemu
Skąd wziął się pomysł wprowadzenia do szkoły nowego systemu?
Pomysł zrodził się z pilnej potrzeby rozładowania przeróżnych napięć w szkole, jakie od lat narastały pod powierzchnią pozornej normalności, a ujawniły się w całej swojej brzydocie, a nawet zwielokrotniły, po zmianach politycznych w ówczesnej Polsce. Przykłady? Uczniowie klas maturalnych musieli realizować kilkanaście przedmiotów, z których tylko trzy lub cztery były im potrzebne, i to w bardzo zaawansowanym stopniu, by zdać egzamin wstępny na studia wyższe. Przez to cierpieli i uczniowie, i nauczyciele. Ludzie wybitnie uzdolnieni w jednych dziedzinach, oblewali inne. Koniec wpływu Rosji Radzieckiej oznaczał też koniec obowiązku uczenia się języka rosyjskiego. Coraz więcej osób uczyło się języków zachodnich, szkoły językowe rosły jak grzyby po deszczu. W klasie pierwszej zestaw poziomów był szokujący. Doszło do tego, że jeden uczeń czytał Szekspira w oryginale a inny uczył się jak się przywitać. Tak dalej nie dało się żyć! Oczywiście nic by się nie dało zmienić, gdyby nie wielka otwartość na zmiany, gdyby nie nowy, podatny grunt. Dyrektor Andrzej Kłosiński zatrudnił amerykańskich nauczycieli jak tylko pojawiła się taka możliwość. Cóż to były za osobowości! – Romney Resney, absolwentka Harwardu, i Matthew Bennett – pomysłodawca wprowadzenia systemu rejestracji na kursy (wzorem amerykańskich uniwersytetów). Wreszcie pojawiła się w szkole nowa dyrektor – Małgorzata Ragiel, która zaprosiła nas do przedstawienia pomysłów na zmiany i z wielkim entuzjazmem je przyjęła, a potem z żelazną konsekwencją wprowadziła!
Jakie przeszkody napotkano podczas wprowadzania systemu?
Główne przeszkody to strach przed nieznanym, niewiara w nowe rozwiązania, niezrozumienie nowej organizacji, a także niekompatybilność systemu z obowiązującymi przepisami. Trymestralny rok szkolny, program specjalizacji do wyboru przez ucznia, kursy do wyboru, powtarzanie jedynie niezaliczonych kursów, a nie całego roku nauki, brak klas – to wszystko było wstrząsające dla systemu biurokracji, niemożliwe, wymagało nowych pojęć. Na przykład pojęcie promocji do klasy wyższej miało się nijak do systemu rejestracji na kursy, a jednak trzeba je było w sposób sztuczny zachować.
Czy po zmianie systemu było o szkole głośno? Czy media zwróciły na to uwagę?
O tak! Było sporo krytyki, ale też niemało wsparcia. Pamiętam zwłaszcza dwa tytuły: „Tam, gdzie uczeń nie o(b)lewa” i „Architekci umysłów”.
Bogna Ferensztajn, nauczycielka j. angielskiego w latach 1989-2004, współinicjatorka zmian w systemie dydaktyczno- wychowawczym szkoły.
Jak zareagowali uczniowie?
Większość – pozytywnie. Przeprowadziliśmy serię prezentacji projektu dla nauczycieli, uczniów i rodziców, po których wszyscy wypowiadali się w anonimowych ankietach czy chcą tej zmiany – znakomita większość była za! W momencie zagrożenia (grupa nauczycieli i rodziców wystąpiła przeciw transformacji szkoły) ukonstytuowała się grupa uczniów-rzeczników systemu, która przeprowadziła skuteczną akcję by nie wycofywać zmian (ówczesna IVa, zwłaszcza Paweł Amarowicz i Rafał Bucholski).
Jak wyglądało wprowadzanie systemu?
Projekt musiał być opisany, wysłany do ministerstwa, gdzie został zatwierdzony jako eksperyment. Nauczyciele podjęli tytaniczny wysiłek by stworzyć ten dokument. To dopiero był widok – sala komputerowa pełna nauczycieli tworzących programy swoich kursów po zajęciach! Pracowaliśmy kilka miesięcy na najwyższych obrotach. Wysiłek się opłacił – nadeszła zgoda ministerstwa edukacji – triumfowaliśmy! Pierwsza rejestracja odbyła się bez użycia komputera. W auli ustawiliśmy stoliki przy których zasiedli nauczyciele prowadzący kursy, uczniowie wchodzili do auli po kolei i wpisywali się na listy bezpośrednio u nauczycieli. Atmosfera była kapitalna, dużo żartów, uśmiechów, oczywiście też napięć, gdy na jakimś kursie zabrakło miejsc.
Co uważa Pani za największą zaletę systemu?
Nowa wówczas filozofia szkoły: wybory dokonywane przez ucznia, bogata oferta kursów, elastyczność i otwartość na zmiany. Dynamiczność i rozwój. Zaletą jest też poziomowanie grup językowych – szkoła szanuje to z czym do niej przychodzisz i umożliwia ci dalszy rozwój językowy.W przypadku porażki nie musisz powtarzać całego roku lecz jedynie oblany kurs – czyż to nie jest piękne? Specjalizacje – często autorskie programy wybitnych nauczycieli. I nagle średnia ocen skacze mocno w górę, bo realizujesz już niemal wyłącznie swoje ulubione dziedziny wiedzy. Czyż to nie jest budujące? Wybory – fotografika, psychologia, a nawet był kurs „historia muzyki rockowej”!
A czy dostrzega Pani jakieś wady?
Wadą jest zapewne to, że planowanie kursów dopasowane do indywidualnych potrzeb uczniów jest skomplikowane logistycznie, trzeba uwzględnić tak wiele zmiennych przy tworzeniu planu, że nie zawsze jest on doskonały. To potem skutkuje niezadowoleniem części uczniów w czasie rejestracji – nie wszyscy dostają dokładnie to co chcieli. Oczywiście często nie chodzi o to, że nie ma potrzebnych im kursów, raczej nie zawsze z wybranymi nauczycielami.
Czy wie Pani, jak dziś wygląda system? Czy zmieniłaby w nim Pani coś jeszcze?
W momencie, gdy odchodziłam ze szkoły (2004 rok) nastąpiła bardzo poważna zmiana na niekorzyść uczniów – pierwszy trymestr nauki w szkole odbywał się przymusowo bez języków obcych. To pozbawiło uczniów możliwości wyboru trymestru, w którym nie będą mieć w planie języka obcego, a niektórych uczniów pozbawiło możliwości wybrania właśnie języka obcego w swoim programie do wyboru (ci uczniowie woleliby nie brać przerwy w programie języka obcego). Na szczęście słyszałam, że szkoła już odeszła od stosowania tego przymusu.
Co jeszcze bym zmieniła w szkole? Opisaliśmy z kolegami te zmiany w książce „Wiatr i Błyskawica”. Ogólnie chodziło o zmianę w programie wychowawczym, a konkretnie chcieliśmy między innymi wprowadzić małą [r]ewolucję tak zwanych lekcji wychowawczych – iść w kierunku tutoringu czy coachingu, czyli realizowania indywidualnych lub grupowych „projektów wychowawczych” pod okiem wybranego przez ucznia nauczyciela, zamiast dotychczas stosowanych cotygodniowych spotkań losowej grupy uczniów zwanej klasą z losowo dobranym nauczycielem zwanym wychowawcą.
Co najmilej wspomina Pani z czasu, gdy pracowała Pani w szkole?
Możliwość bycia twórczym – na kursach i w ramach aktywności pozalekcyjnych z jednej strony, a z drugiej – możliwość obserwowania z niekłamanym podziwem aktywności i twórczości uczniów i nauczycieli. Nieustająca wzajemna inspiracja. II LO było prawdziwym przeżyciem, najciekawszym doświadczeniem mojego zawodowego życia.