-
[calendar mini=true nav=false]
Najnowsze komentarze
„(…) A teatr jest po to,
żeby wszystko było inne niż dotąd.
Żeby iść do domu w zamyśleniu
i w zachwycie.
I już zawsze odtąd księżyc w misce widzieć…”
/Jan Brzechwa „Księżyc w misce”/
TRWAJ CHWILO
W szafce pod paprotką jest cała torba muflonich rogów. Z przedstawienia „Za co kochamy System…” Obok wielka, biała czapka kucharza. Grała w „Kameleonie” na podstawie Czechowa. Z lewej strony od wejścia – na ścianie – wisi jedno skrzydło. To z przestawienia „Nie dosięgnie nieba”. Jest jeszcze pan Żaba z warsztatów teatralnych dla pierwszoklasistów. A w szafce z odtwarzaczem – stos płyt ze zdjęciami i filmami z przedstawień. Bilet z „Wieczoru rosyjskiego” i plakat z ubiegłorocznego „Wieczoru poezji śpiewanej”. Tu wszystko ma swoje miejsce i bardzo dużo czasu…
A oni wbiegają do klasy, przestawiają stoły, krzesła i pytają: „Co dzisiaj robimy, pani profesor?” Czasami przynoszą gitarę i wymyślamy wtedy te nasze „sztuki”, które w szkolnej rzeczywistości stają się aż Sztukami – pamiętanymi, powtarzanymi, wspominanymi w nieskończoność. Naszymi Sztukami. Bo kiedy stół raz zagra konia, a gąbka choć na moment stanie się poduszką, trudno już, prowadząc lekcje, zobaczyć w nich cokolwiek innego. Tysiące biedronek i małe, uśmiechnięte słoneczka rysowane w biegu, na kolorowych karteczkach – ku pamięci naszych spotkań w tym specyficznym szkolnym teatrze. Czas płynie tu inaczej. Zapominają o obiedzie w internackiej stołówce i o trudnym sprawdzianie, który jutro przyjdzie im napisać.
Zaczęło się od konkursów recytatorskich. Po raz pierwszy w gabinecie zagościła poezja inna, niepokorna, która nie poddaje się szkolnym interpretacjom. Proza trudna do bólu, czasem walcząca słowem, ale zawsze taka, która do nich trafia bardziej niż ta szkolna. Później zaczęli oswajać na własny użytek konkursy krasomówcze. Wkrótce nie było już dla nich rzeczy niemożliwych. Nieśli te słowa w świat – słowa, kształtowane podczas zajęć recytatorskich i wypowiadane po raz pierwszy tu – w tym dziwnie wielkim jak na taki mały – gabinecie. A później nagle zaczął się teatr. Recytatorów było coraz więcej, koło wielbicieli krasomówstwa dziwnie się rozrastało. I stało się – „movere” i „delectare” zaczęło przewyższać „docere”.
Grudniowe wieczory poezji, przygotowywane pod osłoną nocy, bo o godzinie siedemnastej, wieczory z niepowtarzalnym bajkowym klimatem. Koń na biegunach, któremu udostępniliśmy na własność stajnię w szkole, gdyż pięknie zagrał w wieczorze poezji Gałczyńskiego… A gdy z kilkunastu gardeł rozlegają się słowa Herberta: „Płynę pod prąd, a oni ze mną…”, jakoś chce się wierzyć, że w tym „płynięciu pod prąd” jest tylko to, co konstruktywne, co poprzez przeżycia estetyczne wzbogaca szkolną rzeczywistość.
Uczenie się tekstu na pamięć na pięć minut przed występem, trema, stosy rekwizytów, sterty papierów i jeden zagubiony guzik, który miał do zagrania jakąś ważną rolę, a teraz go nie ma. W ferworze przygotowań przestaje się pamiętać, że szkoła to przede wszystkim diagnozy, syntezy i matura. Przestaje się pamiętać, że liceum trwa tylko trzy lata i przyjdzie taki czas, kiedy tych uczniów, którzy dzisiaj szukają na scenie zgubionego guzika, karmią konia w stajni, rysują słoneczka, biedronki i śpiewają Herberta, już nie będzie…
Ale uwaga! Oto stoją w świetle reflektorów. Jeszcze raz. Jeszcze wszyscy razem. Czasami to ostatnia kwestia przed maturą. Kwestia wygłoszona na wielkiej scenie Liceum Skłodowskiej. Kwestia, z którą w sercu odejdą w wielki świat, ku innym scenom.
„Trwaj chwilo! Jesteś piękna!”
„To jest teatr. TO JEST TEATR…”
[calendar mini=true nav=false]
[calendar mini=true nav=false]